kz

kz

Aconcagua 2016

Aconcagua.Jest moją piąta wyprawa.Tej ostatniej poświęciłem cztery miesiące dość intensywnych przygotowań: bieganie górskie,ale i miejskie tj. po schodach w bloku. Oczywiście również intensywny treking i siłownia. Szczyt ten jest kolejnym szczytem Korony Ziemi, jaki zamierzałem zdobyć…Nie chciałem żeby to wejście było kolejnym zwykłym wdrapaniem na górę..Dlatego dzięki kontaktom z fundacją Wolność i Demokracja udało mi się dostać koszulki IV Biegu Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Bardzo mi i moim przyjaciołom zależało, wręcz było dla nas zaszczytem, uczczenie pamięci Żołnierzy Wyklętych w niebanalny sposób. W moim sercu niosłem Inkę. Jej chciałem pokazać niezwykłe widoki. Miała siedemnaście lat i pełną świadomość własnych decyzji. Ta dziewczyna zniosło niebywałe tortury. Stanęła przed plutonem egzekucyjnym.Żołnierze Wyklęci, szkalowani, zakopani w bezimiennym grobie. Dziś stoją w glorii chwały, na szczycie. Tak i my, w zimnie, bólu, niewygodach wspinaczki, chcieliśmy pokonać słabości i dotarcie na samą górę .Trudy wspinaczki są magią, która jednoczy i tworzy przyjaźnie na wieki. Bardzo często, mając trudniejsze dni, wspieramy się nawzajem, pomagamy sobie, dotrzymujemy kroku. Najpiękniejsza rzecz to ta nierozerwalna więź i współodpowiedzialność za siebie. W czasie wypraw niemal nie występowały chwile drażniące, a jak już się pojawiły, to tylko jako błahostki, bez większego znaczenia. Zawsze celem wyprawy dla mnie jest szczyt i przyjaźń. Trudy scalają także kobiecego ducha. Kobiety tak naprawdę nie ustępują facetom, a nawet, co ciekawe, są od nas mocniejsze.Często słyszę pytania czy były momenty zwątpienia lub myśli o wycofaniu się. Wycofać!?? Przenigdy! Nie raz było ciężko, ale absolutnie nie mieliśmy wątpliwości, trzeba było iść na sam szczyt. Nie wszyscy do niego dotarliśmy, ale wszyscy zdobyliśmy wzajemną przyjaźń. We mnie jeszcze jest tęsknota za nimi..Zanim jednak tam dotarliśmy od początku miałem dziwne uczucie jak coś nam chciało w tym dążeniu do celu przeszkodzić. Nie mogliśmy wylądować na lotnisku w Istambule z powodu bardzo złych warunków atmosferycznych. Następnego dnia musieliśmy, z powodu awarii, wracać znad Grecji i wypuszczać paliwo. Wtedy jeszcze raz poprosiłem o modlitwę wszystkich, którzy dobrze nam życzyli. Od razu poszło jak po maśle, dotarliśmy do Buenos a następnie do Mendozy i Los Penitentes..Argentyna niewątpliwie jest to kraj egzotyczny i ciekawy. Tym bardziej, że w tym czasie jest lato. Ludzie są tu bardzo przyjaźni i sympatyczni. Jednak ja nigdy nie zamieniłbym go na Polskę. Dla nas ten wyjazd wiązał się z uczczeniem Ich pamięci.Z dumą nosiliśmy koszulki z wizerunkiem naszych bohaterów,jednocześnie jako team bardzo rozpoznawalni. Kazik Staszewski nas rozpoznał w Buenos .Czas nas gonił i nastał dzień w którym, w pełnym rynsztunku, niczym niezłomni, stanęliśmy u bram Parku Aconcagua, bez możliwości cofnięcia się. Byliśmy bardzo niecierpliwi i zdesperowani, by walczyć z górą. Przez niedogadanie się z agencją, która miała transportować na mułach większość naszych bagaży noc w obozie I (Confluencia 3300m.n.p.m) spędziliśmy w użyczonym namiocie z pryczami, bez śpiworów. Ziemia trzęsła się z zimna . Nic jednak nie było w stanie nas pokonać, czuliśmy się niezłomni.Muszę  tutaj wspomnieć o tych bezimiennych bohaterach i pomocnikach wszystkich wypraw.Są nimi muły które niczym portersi transportują nasz sprzęt i prowiant często tracąc przy tym życie.Dowodem tego wysiłku są pozostałe w słońcu Ant ich wybielałe kości.Zwierzęta te codziennie pokonują trasę od bram parku(2950mnpm- 4300mnpm).Po mało ciekawej nocy nie mogliśmy się doczekać pierwszych promieni słońca.Tego dnia wyruszyliśmy w 10-cio godzinny marsz do Plaza De Mulas.Maszerowaliśmy przepiękną doliną Horcones.Twarze nasze przed słońcem chroniły chusty i krem UV.Po dotarciu na  wysokości 4300 m.n.p.m (Plaza de Mulas)przeszliśmy badania lekarskie.Czułem się bardzo dobrze i takie też miałem wyniki.Saturacja 90 i reszta także idealna.Zmiany mojego samopoczucia postępowały galopująco.W nocy czułem gorączkę.Byłem chory,i nie była to choroba wysokościowa lecz przeziębienie dolnych i górnych dróg oddechowych…sądziłem że sobie poradzę ale niestety najgorsze miało nadejść.W bazie  mieliśmy możliwość ostatniego kontaktu z Polską..Nie był to kontakt tani,ponieważ rozmowa kosztowała 3$ za minutę.Ale jakie to w tedy miało dla nas znaczenie. 3 dni minęły na spacerach aklimatyzacyjnych, warcabach, scrablle i wynoszeniu prowiantu na 5300m.n.p.m (Nido De Condores). Moje kłopoty oddechowe na 5 300 były dla mnie przerażające. Kaszlałem całą noc i bardzo mnie bolały drogi oddechowe  i tak było codziennie.Kaszel i momenty jakby mi odcinano  i tak skąmpo występującego tlenu. Taki wtedy byłem zły na siebie.Aplikowałem w siebie wszystko co było możliwe,tylko po to żeby pokonać bezradność wobec choroby.Po nocy udaliśmy się na 5 godzinny  trening do Berlina 5850mnpm.i z powrotem. Na następny dzień wróciliśmy z pełnym wyposażeniem do(Berlina)..Tam też  otrzymaliśmy informację o warunkach na szczycie i nie były one zadowalające. Pogoda miała się dopiero poprawić za 4 dni. Zawsze w takich sytuacjach morale spada. Lecz my byliśmy niezłomni, nie chcieliśmy czekać.. Niestety nie wszyscy, dzielny Patryk musiał zejść do obozu na 4300. Bardzo bolała go głowa i nie wytrzymywał kondycyjnie. Jak nigdy wszyscy spaliśmy tej nocy wyśmienicie.Siedmioro  niezłomnych rozpoczęło swój życiowy atak na najwyższą górę świata,zaraz po Himalajach. Przed nami ponad 8 godzinna harówka pod górę. Krok po kroku byliśmy coraz bliżej celu, zimno i wiatr był silny, lecz nie na tyle, żeby nas pokonać. Jeden z naszych przyjaciół na wys. 6380 (Independencia) z powodu przemarznięcia nóg musiał wrócić do obozu. Dalszą wspinaczkę pokonywaliśmy w szóstkę. Prowadził Krzysiek, niezwykle silny człowiek. Mieliśmy bardzo dobre tępo,w niecałe 6 godzin byliśmy o krok od szczytu..Byłem już bardzo zmęczony. robiłem coraz częstsze odpoczynki. Przed nami była tylko, a jednocześnie aż, droga przez Gran Acarreo 6650 m.n.p.m i Canaletta. Nawet postawienie trzech kroków nie przychodziło łatwo. Długo odpoczywałem, ciężko oddychałem. Szedłem z ledwością. Jedna czułe jak każdy krok, dwa zbliża mnie do celu.Te ostatnie kilka metrów były dla mnie jak brama niebios.Pomyślałem Matko Boża, dziękuję. Łzy płynęły mi za goglami. Nie do uwierzenia, jestem tu, widzę krzyż na szczycie, ten sam, który oglądałem na zdjęciach. Teraz go dotykam, przed nim klęczę. Modlę się za Wyklętych Żołnierzy. Jestem z moimi przyjaciółmi: Małgosią, Styropianem, Korbą, Mirkiem, Jackiem. Zabrakło z nami Patryka i Zbyszka. Razem dokonaliśmy wielkiej rzeczy. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że wiało 100/h,,lecz siła i wytrwałość nie pozwalały nam tego odczuć.Stanęliśmy z uczuciem wielkiej dumy. Uczucie to można tylko porównać do stania na pudle, słuchając Hymnu. Wiatr wygwizdywał Hymn, a góry biły nam brawa…Trzymając flagę Polski tak właśnie się czuliśmy.Ja jeszcze trzymając flagę Nowej Rudy byłem dumnym Noworudzianinem. Ponownie utrwaliłem w sobie przekonanie, że najpiękniejsze jest to, co nas prowadzi ku szczytowi. To, co nas prowadzi do celu, jest najistotniejsze. Tego dnia jako jedyni zdobyliśmy szczyt a Rangersi słysząc o tym, pukali się w głowę…Ale skąd mogli wiedzieć żeśmy niezłomni? Co teraz,jaki kolejny szczyt przede mną?Nie potrafię teraz tego powiedzieć,może góra Kościuszki ,a może Everest lub żaden inny.Czas pokaże.


SPONSORZY


  













PATRONI 














WSPARCIE 
Anna Czerwińska





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz