kz

kz

Elbrus 2012

Jak postanowiłem tak się stało.Elbrus był następnym szczytem po MB.Zaraz po powrocie z MB wziąłem się do roboty.Zacząłem od Nordic walking co zaowocowało 3 miejscem Open w zawodach na Wielką Sowę oraz 13 miejscem w mistrzostwach Polski na 20km.Apetyt na lepszą kondycję zapoczątkował moje bieganie co bardzo mi się spodobało i dało bardzo pozytywne wyniki.Byłem gotowy zmierzyć się z Elbrusem.Wyprawa zbiegła się z Euro 2012.Nie sposób było nie skorzystać z okazji i nie wstąpić choćby do strefy kibica w Charkowie i Kijowie.Po przespanej nocy w Charkowie dotarliśmy do Jessentuki w Rosji.Noc spędziliśmy w hotelu Atlantyda.Rano po zapakowaniu sprzętu na Niwy i jedną Ładę samarę wyruszyliśmy w kierunku Kaukazu.Dużo można byłoby pisać o tej trasie,ja jednak ograniczę się do ukazania tego niezapomnianego przeżycia na zdjęciach.Pierwszą bazę rozbiliśmy na 2400m.n.p.m.Byłem pełen optymizmu i siły.Czułem się mocny.Następnego dnia pokonanie drogi do bazy na 3800m.n.p.m było kaszką z manną.Zrozumiałem jak ważne jest dobre przygotowanie.Kolejną bazą były skałki Lenza na 4600m.n.p.m..Tam też zaczeły się problemy,a mianowicie w czasie marszu nasz kolega Waldek zapodział się i nie wiedzieliśmy gdzie jest.Bardzo się martwiłem co się z nim stało.Nie było go całą noc.Szczerze mówiąc nie okazywałem tego ale byłem przerażony.Byłem zdziwiony że Zbysze tego nie okazywał choć nie ukrywał złości.Dopiero później zrozumiałem dlaczego,po prostu Waldek to twardziel.Jego historia którą w samotnie przeżył w śnieżnym pustkowiu mroziła mi krew żyłach i choć przez niego musieliśmy spać w piątkę w namiocie z powodu braku części namiotu który miał przy sobie to byłem szczęśliwy że się odnalazł cały i zdrowy.I tak w komplecie tj.Iza,Edyta,Agnieszka,Monika Anka,Zbyszek,Waldek,Mirek,Janusz i ja przed wschodem słońca wyruszyliśmy atakować szczyt.Szczęście i pogoda nam dopisywało.Widoki mieliśmy przepiękne.Na szczycie była międzynarodówka .Polacy,Rosjanie ,Szwedzi i Bóg wie kto jeszcze.Niestety jak to często bywa nie wszytko układa się tak jak się chce.W drodze powrotnej nasza towarzyszka Anka Czerwińska doznała kontuzji i musiała być transportowana dosłownie na plecach.Na szczęście już w mieście po oględzinach miejscowego lekarza kontuzja okazała się nie groźna i mogliśmy w pełni radować się naszym sukcesem.Co ciekawe nie mogłem się pozbyć wysokiego poziomu adrenaliny.Nie mogąc usnąć uprawiałem biegi po sennym Jessentuki i kąpiąc się w fontannie postanowiłem obudzić towarzystwo.Czas było wracać.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz