kz

kz

Mont Blanc 2011

Stało się,zaczynam pierwszy punkt w realizacji moich marzeń-Mont Blanc.Mimo wielkiej miłości nie zdawałem sobie sprawy z tak wielkiego wyzwania jakim jest zdobycie Korony Ziemi.Wraz ze zbieraniną zapaleńców dotarliśmy do przedmieść Chamonix,gdzie po rozstawieniu namiotów przespaliśmy parę godzin.Jest południe,słoneczko pięknie przypieka ale nie czas na opalanie ,zwijamy obóż i w drogę.Myślałem że będzie łatwiej ,jednak plecak z wagą 25kg daje popalić.Idziemy wzdłuż kolejki torowej i z zazdrością patrzę jak turyści wjeżdżają na 2600 m.n.p.m.dodatkowym utrudnieniem jest źle dobrane obuwie,ale daję radę,dobrze że zaopatrzyłem się w odpowiednią ilość plastra na otarcia.I tak dotarliśmy do pierwszych połaci śniegu na Tete Rousse 3167m.n.p.m.gdzie dosłownie na kamieniach rozbiliśmy obóz.Wstyd się przyznać ale noc miałem fatalną,wszystko mnie bolało a w szczególności klatka piersiowa,nie wiedziałem co jest.Kiedyś miałem zapalenie mięśnia sercowego i bałem się że to coś złego.Na szczęście Zbyszek mnie uspokoił i zapewnił że będzie wszystko dobrze.Jednak patrząc na wielki kuluar Rolling Stones wróciły obawy.Nie potrzebnie ponieważ wspinaczka po nim okazała się znacznie łatwiejsza niż to z dołu wyglądało,aczkolwiek parę stonsów nas musnęło.Po paru godzinach mozolnej wspinaczki dotarliśmy do schr.Goutier.na 3817m.n.p.m.Widoki były niesamowite,aż dech zapierało w płucach.Choć nie byłem jeszcze pewny wejścia na szczyt to pomyślałem że było warto tu dotrzeć.Daliśmy sobie dzień na odpoczynek i aklimatyzację.Noc przespałem jak zwykle niezbyt dobrze,ponieważ śpiwór syntetyczny do ekstrema -12 pozwolił mi przespać jedynie pół nocy,a było -10/15.Do tego wyjście za potrzebą mnie dobijało.Atak szczytowy zaplanowaliśmy na 2.00 rano,lecz dość silny wiatr (60/70km/godz)opóźnił do godz.3.00.Szczyt zdobywaliśmy graniami Goutier i Bossons. Większość drogi biegła łagodnie nachylonym zboczem,a następnie śnieżno lodowymi graniami o nachyleniu 40 st.Docierając na szczyt nie wierzyłem że dam radę i szczerze mówiąc myślałem że nie boję się śmierci.........Ta góra nauczyła mnie pokory.Byłem szczęśliwy. Jednocześnie pomyślałem sobie że daję sobie spokój z koroną ziemi co później okazało się nieprawdą.Wróciłem dumny i doświadczony z postanowieniem kontynuowania marzenia lecz z lepszym przygotowaniem kondycyjnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz